Nic specjalnego się nie dzieje, ale obowiązki wzywają i trzeba
aktualizować bloga. A więc!
Ja sobie dalej szyje intensywnie
i spędzam całe dnie w sklepach z materiałami. Na razie co prawda głównie robię
to, co w programie kursu, ale obkupiłam się już w różne książki z wykrojami i
dojrzewam, by uszyć wreszcie coś samodzielnie wg profesjonalnego wykroju. Wezmę
się za to po feriach, które właśnie się zaczynają. Dziś zaraz po szkole ruszamy
na kolejną wycieczkę po Tajlandii. Tydzień przerwy w nauce Roba trzeba
wykorzystać. Co prawda, jak już wielokrotnie wspominałam, on ma głównie przerwy
w tej szkole, albo jakieś inne atrakcje. Wczoraj na przykład był Dzień Sportu i
wszystkie dzieciaki zamiast lekcji przez pół dnia rywalizowały w rozmaitych
konkurencjach. Cała szkoła jest podzielona na cztery drużyny, tzw. house’y,
które przez cały rok zdobywają punkty w różnych dziedzinach i walczą o palmę
pierwszeństwa. Robert jest w drużynie YOM ( czerwone t-shirty ) i wczoraj – ścigając
się, skacząc, itp. zdobywał właśnie punkty dla Yom’ów. Dziś po południu
jest dopiero ogłoszenie wyników, więc nie wiem jak wypadli, ale Robi trochę
punktów uskładał wygrywając np. sprint albo zajmując trzecie miejsce na długi
dystans. Rodzice oczywiście kibicowali, a co poniektórzy porobili piękne zdjęcia,
których kilka tu wrzucam. Jeden tatuś przyniósł obiektyw, którego nie byłam w
stanie podnieść – używa go do robienia zdjęć na Formule 1.
Wczoraj w ogóle było sporo
atrakcji, bo wieczorem jedna z koleżanek świętowała urodziny. Wybrałyśmy się do
knajpy, gdzieś ponad dachami Bangkoku z pięknym widokiem na zakorkowane miasto
o 22 w nocy. A potem część jeszcze
poszła do kina na kolejną odsłonę Mr. Greya. Śmiesznie, bo niektóre chyba nie
wiedziały, co to za film i ponoć były w ciężkim szoku. Ja odpuściłam sobie seans
z panem Greyem, na rzecz równie upojnego wieczoru z walizką. Na szczęście tutaj pakowanie
to pikuś – pogoda wiadoma, nie trzeba szykować ubrań na wszelkie możliwe
kaprysy aury. Zima chyba już się definitywnie skończyła i znowu gorąco przez całą dobę. Na dobrą sprawę wcale nie było zimy, czasem tylko w nocy temperatura spadła poniżej 25 stopni. W zeszłym roku jednak bywało chłodniej, choć też nie za często. Tak, pogoda jest tu dość jednostajna, co sporo rzeczy ułatwia. Ostatnio znalazłam sobie też wymarzony sport przy tych temperaturach: aqua-biking. Pedałuje się na rowerku stacjonarnym, który stoi w basenie. Męczysz się, spalasz kalorie i poskramiasz celulit, a przy tym się nie pocisz. Oczywiście można też po prostu pływać z podobnym skutkiem jak mniemam;) Ale ja tymczasem wkręciłam się w rowery. Zaprzestałam natomiast tajskiego boksu, bo jednak jestem zbyt wielką pacyfistką, żeby się bić. To tyle, lecę domykać walizę!
Moje wyroby:
fot.Robert |
fot. Robert |
sport w wielkim mieście |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz