Ubiegły weekend spędziliśmy
na Ko Samui – jednej z tajskich wysp. Polecieliśmy tam sobie w czwóreczkę, bo
właśnie gościmy moją koleżankę Monikę. Przyjechała tu w ramach urodzinowego wyjazdu-niespodzianki,
którą misternie zorganizował jej mąż (w cichej zmowie ze mną, ale to wszystko
jego wina). Monika dowiedziała się, że wyjeżdża na trzy tygodnie do Tajlandii tuż
przed odlotem i to, że go nie udusiła (a kilkanaście godzin później mnie) zakrawa
na cud. Wychodzi na to, że nikt do nas nie przyjezdża z własnej woli. Moje zagraniczne koleżanki
zaczęły się już nawet dopytywać, czy u nas w Polsce to standard i wszyscy się
lubują w tego typu niespodziankach. Ha, słynna ułańska fantazja!
Wracając na Ko Samui,
to... z pewnością jeszcze tam wrócimy. Było bardzo urokliwie, leniwie i imprezowo, bo Monika miała urodziny. Potem się
rozdzieliliśmy – my do Bangkoku, a Jubilatka
ruszyła w dalszą drogę po tajskich wyspach. Wygląda na to, że prezent-niespodzianka
był jednak ze wszech miar trafiony :)
To był super czas! Bardzo dziękuję, że weszłaś w zmowę z Krzyśkiem i mogłam w tak wyjątkowy sposób spędzić swoje okrągłe urodziny! :)
OdpowiedzUsuńZawsze czułam, że byłabym niezła w konspiracji ;)
Usuńps. mozna nas odwiedzać również bez spisków i bez urodzin