Oh
jej… nie przypuszczałam, że tak ciężko będzie mi się ze wszystkimi tutaj
żegnać. Tymczasem dziś ryczałam już trzy razy, a to dopiero początek rozstań.
Co prawda już od kilku tygodni trwa maraton pożegnalnych imprez, ale do tej
pory bardziej chodziło o imprezę niż faktyczne pożegnania. Gdzieś tydzień temu
silna grupa szkolnych mamusiek urządziła dla mnie i dwóch innych koleżanek
imprezę-niespodziankę. Pod jakimś głupim pretekstem zwabiły nas do mieszkania
jednej z dziewczyn, a tam już czekało kilkanaście innych i suto zastawiony
stół. Potem jeszcze z kilka razy się umawiałyśmy na pożegnalne lunche, kawy,
zabawy z dzieciakami, ale zawsze następnego dnia znów był dzień i znów można
się było spotkać. Tymczasem już jutro część z moich przyjaciółek wyjeżdża na
wakacje i dziś trzeba było sobie powiedzieć naprawdę ostatnie good bye, na dłuższy czas – bo że się jeszcze spotkamy, nie mam wątpliwości. Tylko to
może potrwać…
My
zostajemy do samego końca szkoły, który oficjalnie wyznaczony jest na
najbliższy wtorek. Potem pakowanie i w czwartek do domu! Oczywiście się cieszę
i nie mogę doczekać, ale jednak trochę rzewnie… Chłopaki za to w ogóle się nie
emocjonują – tzn. zobaczymy jak Włodek, bo dziś ma pożegnalną imprezkę w pracy,
a dokładnie po pracy, więc może wróci nieco poruszony ;) Robert stara się za to
pocieszać mnie, gdy widzi łezkę w oku i doradza: mamo, zapisz sobie ich telefony,
to zawsze przecież będziesz mogła zadzwonić, jak już się bardzo stęsknisz.
Proste :) Typowy facet: jest problem –
musi być rozwiązanie, a nie jakieś tam ckliwe rozterki. Ale myślę, że i
jemu będzie trochę smutno opuszczać kumpli. W każdym razie oni już żałują, że
Robert wyjeżdża, przynajmniej wedle zeznań rodziców. Chyba naprawdę go tu lubią
:) Dziś otrzymaliśmy też raport ze szkoły na zakończenie roku. Ogólnie jest
dobrze, postępy, zasługi itp., itd., choć odniosłam wrażenie, że największe
osiągnięcie Roba, to niesamowite poczucie humoru. Ze trzy razy było to
podkreślone w raporcie i teraz nie wiem, czy faktycznie jest taki zabawny, czy
oprócz wygłupów to słabiutko… ;) Ale zawsze miło, że zostało to
uwzględnione jako zaleta, a nie „obniżona ocena ze sprawowania” ;)
Na
ostatni weekend w Bangkoku nie mamy jakichś szczególnych planów, oprócz
pakowania rzecz jasna. Większość rzeczy będzie wysłana statkiem i firma
pakująca przychodzi je zabrać we wtorek. Przerażające jest to, że kiedy tu przyjechaliśmy
mieliśmy 4m3 bagażu. Teraz, wedle wstępnej oceny mamy 12… Pożegnalne
zakupy chyba więc sobie daruję. Ale za to pewnie jeszcze pójdę na aquabiking –
nie pamiętam czy pisałam, ale to mój ulubiony sport od pół roku (rowery w
basenie). Spędzam tam każdą wolną chwilę i pewnie też się poryczę przy pożegnaniu
z ekipą. Na szczęście za czerwone oczy będzie można obwinić basenowy chlor.
Dobra,
kończę bo płakać się chce, jak się to czyta ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz