Message 13.
Kontynuujemy zwiedzanie
Bangkoku szlakiem bazarów. Dziś Chatuchak – największy bazar weekendowy,
turystyczna atrakcja, świątynia konsumpcjonizmu. Jest tu wszystko, od ubranek
dla psów po dizajnerskie meble. Cały ten jarmark ciągnie się wzdłuż posępnych ruin
jakichś starych hal, które zdają się przypominać o kruchości i marności dóbr wszelakich. Są już jednak plany i wizualizacje zagospodarowania tej przestrzeni
w super modnym stylu, wkrótce więc żadne memento nie będzie przesłaniać radości
z zakupów.
Dziś bardziej się rozglądaliśmy,
niż kupowaliśmy, ale z pewnością jeszcze tu wrócę na intensywne buszowanie
wśród straganów. Najlepiej sama, bo chłopaków to raczej nie bawi. Być może skusi
ich jednak ponowna wizyta w jednej z bazarowych knajpek, którą odkryliśmy. Jedzenie
było pyszne, a dodatkowo wzruszyły nas polskie flagi wetknięte w zamówione
dania i napoje :) Każdy gość, przy
składaniu zamówienia pytany jest o kraj pochodzenia i potem dostaje specjalnie oflagowany
talerz. Rob biegał od stolika do stolika sprawdzając skrupulatnie narodowość gości.
Na Chatuchak dotarliśmy
po południu, ale ludzi cały czas było mnóstwo. I największe nasilenie turystów,
jakie mogliśmy dotychczas tu obserwować. Przed 18.00 sprzedawcy zaczęli się
zwijać z towarem, za to w części barowej powoli rozkręcała się regularna
impreza. My jednak zamiast na drina skręciliśmy jeszcze na chwilę na pobliski plac
zabaw, gdzie odsłuchaliśmy hymn na baczność (w BKK codziennie o 8.00 i 18.00 w
miejscach publicznych grany jest hymn i miasto na chwilę zamiera). I do domu.
Ale za to z nowym kapeluszem!
Pęknę? |
Robi nie pęka! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz