Message 16.
Uwielbiam okolicę, w
której mieszkamy. Okazuje się, że całkiem przypadkiem wybraliśmy chyba najlepsze
miejsce w Bangkoku (ok, zbyt wiele jeszcze tego miasta nie widziałam, ale co mi
szkodzi się cieszyć?).
Wspominałam już,
że mamy park pod domem. To niesamowite miejsce, które ożywia się po zmroku. Odkryłam
to dopiero niedawno - wcześniej jakoś nie przyszło nam do głowy, żeby tam
chodzić po ciemku. Choć jest to całkiem logiczne, zważywszy na tutejszy klimat
i na to, że ciemno się zaczyna robić już ok. 18.00. Pewnego dnia, jak upał
zelżał, wybraliśmy się zatem z Robim, moją hinduską koleżanką i jej synkiem
Prathanem do parku, a tam… jedna wielka sportowa impreza! Kilkadziesiąt (jeśli
nie kilkaset) osób ćwiczy wspólnie przy muzyce (taki aerobik). Druga setka biega
dookoła. Na boiskach wokół rozgrywane są mecze w kosza, siatkę i siatko-nogę
(tajska specjalność, gra się rattanową piłeczką). Skaterzy do upadłego ćwiczą
swoje triki, inni szlifują formę na różnych przyrządach gimnastycznych porozstawianych
po całym parku. Jeszcze jest grupa zapaleńców, która wykonuje jakiś dziwny „taniec
z szablami” (takie jakby tai chi, tylko z długimi mieczami). I co poniektórzy
trenują sport narodowy, czyli badmintona, ale po zmroku nie jest łatwo trafić w
lotkę. Oczywiście w parku są latarnie, ale jednak panuje miły półmrok. Miły jak
miły – Robert jak kopnął piłkę w krzaki, to już jej niestety nie znalazł. Ale za
to trafiliśmy na ślimaka wielkości małego kotka. Nie przesadzam!!
I tak jest tu everyday.
„Biegać, skakać, latać, pływać – w tańcu, w ruchu wypoczywać!”. Najfajniej, jak
o 18.00 grają hymn i całe to towarzystwo na chwilę zamiera w bezruchu.
Taka stopklatka z olimpiady :)
Biegamy teraz do
parku prawie codziennie. Ja na aerobik, Robi z hulajnogą do skateparku, Włodas
niestety jeszcze w tym czasie pracuje. Po półgodzinie podskakiwania można mnie wyżymać,
bo choć słońca nie ma, to jednak nadal jest dość ciepło. Wczoraj było
śmiesznie, bo zajęcia prowadził chyba „lady boy” (trzecia płeć, czyli ni
kobieta, ni facet). Stałam daleko, ale jednak co nieco widziałam i to była
zdecydowanie dziewczyna. Ale jak się odezwała przez mikrofon potężnym barytonem…
Na nikim (oprócz mnie) nie zrobiło to jednak wrażenia, bo w Tajlandii takie
osoby spotyka się dość często. W pociągu na przykład często widuję chłopaków
ubranych, uczesanych i umalowanych jak dziewczyny, ale jednak o zdecydowanie
męskich rysach. Pewnie są też bardziej „przerobieni”, tylko tych trudniej
rozpoznać.
Ale wracając do
naszego parku, to naprawdę może zaimponować sportowy duch w narodzie. I to
niezależnie od dostępnej infrastruktury. Włodek wracając wczoraj z pracy
widział, jak liczna grupa ćwiczyła wspólnie na parkingu przy Tesco. Można?
Można! Zdjęcia słabe, bo o zmierzchu. Poza tym ja tam chodzę ćwiczyć, nie pstrykać ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz