Message 26.
Trochę ostatnio zaniedbuję
tę stronę, przyznaję, ale zwyczajnie nie mam czasu. Nie jesteśmy tu wszak na
wakacjach;) Włodek haruje od rana do nocy. Jutro otwierają piąty Decathlon w
Bangkoku i na razie koniec chyba. Generalnie jest to niezły wyczyn pięć sklepów
w miesiąc. A nawet nie tyle wyczyn, co eksperyment – nikt nie wie, jak to zadziała. Robert też dzielnie
pracuje w szkole, codziennie od 8.00 do 14.30. Ma już pierwsze sukcesy, dyplomy
za postępy i coraz lepiej idzie mu czytanie, pisanie i przede wszystkim
mówienie po angielsku. Liczenie wyssał chyba w mlekiem ojca, więc matematyki w
ogóle nie musi się uczyć.
Ale i tak najbardziej
zajęta jestem ja! Niby skończyłam (na razie) kurs tajskiego, ale wcale nie mam
przez to więcej czasu – wręcz przeciwnie. Nadrabiam towarzyskie zaległości i
dzień okazuje się zdecydowanie za krótki. A dokładnie, to za krótki jest ten
błogosławiony czas, kiedy dzieci są w szkole;)
Koleguję się głównie
z mamami ze szkoły. Wszystkie jesteśmy w podobnej sytuacji: nie pracujemy,
dzieci na zajęciach, a my spragnione rozrywek. I wszystkie zgodnie przyznają,
że mają znacznie mniej czasu, niż kiedy normalnie pracowały w swych ojczystych
krajach. Teraz trzeba znaleźć chwilę na kawkę w szkolnej kafei i pogaduchy, umówić
się (najlepiej w większej grupie) na: fitness, wypad na zakupy, wspólne
gotowanie, lunch, masaż albo po szkole z dzieciakami. Zgrać to, żeby wszystkim
pasowało, wbrew pozorom nie jest łatwo. Bo każda ma jeszcze inną grupkę
znajomych mam, rodaków, sąsiadów, z którymi też się ciągle na coś umawia.
Moja hinduska
przyjacióła (która ma 100 pomysłów na minutę, ale potem idzie medytować i zapał
jej częściowo uchodzi) ostatnio wymyśliła, że aby spędzać czas bardziej
konstruktywnie zapiszemy się na taniec brzucha!! Wrócę z tej Tajlandii
wyposażona w szereg praktycznych umiejętności, jak: język tajski, belly
dancing, przechodzenie przez ulicę wśród rozpędzonych aut, pranie w zimnej
wodzie itp. Ale może też nauczę się trochę gotować, bo z kolei grupa polskich
dziewczyn w BKK (z którą ostatnio nawiązałam kontakt) specjalizuje się we wspólnym
gotowaniu. Podobno.
Dzisiejsze przedpołudnie
spędziłam z kolei na bazarze z tajską koleżanką (mama jednego chłopca z klasy
Roba). To był bazar ze wszystkim – od garnków, poprzez ciuchy, na jedzeniu
kończąc. To ostatnie było najciekawsze, bo będąc tam z rodowitą Tajką wreszcie
wiedziałam, co jem. Obżarłyśmy się niemiłosiernie i teraz powinnam chyba
jeszcze skoczyć na basen, zanim pojadę po Roba. Okazuje się, że sam fakt
posiadania w bloku siłowni i basenu nie sprawia, że figura automatycznie smukleje.
Trzeba tam jeszcze bywać… Niby staram się regularnie chadzać do parku na aerobik,
ale ostatnio zwykle umawiamy się tam przy okazji z jakimiś dziećmi i kończy się
na plotach, zamiast na podskokach.
Dobra, idę popływać. Sami
widzicie, że nie ma lekko ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz