Message 9 1.
Mnóstwo się
ostatnio dzieje i z pewnością nie mogę narzekać na nudę. W piątek w szkole był
International Day – chyba najważniejsze wydarzenie w całym szkolnym kalendarzu
imprez. Już od kilku tygodni wszystkie mamuśki żyły tylko opracowywaniem menu
na stół narodowy i kompletowaniem tradycyjnych strojów, dzieciaki szykowały
prezentacje o swoich krajach, a ja próbowałam się dowiedzieć, czy tym razem
szkoła przygotuje właściwą flagę Polski (pamiętacie,
jak w ubiegłym roku omal nie wystąpiliśmy w barwach Indonezji?). Tym
razem flaga była właściwa, co osobiście sprawdziłam jeszcze z samego rana, ale…
tuż przed paradą gdzieś się zawieruszyła!!! Robi i jego kolega pół-Polak stali
w szeregu bez chorągwi, jak te sieroty na wygnaniu. Na szczęście dzielna matka
Polka (czyli ja!), biegając desperacko po całej szkole i miotając przekleństwa,
w ostatniej chwili dostrzegła znudzonego woźnego, który wynosił niepotrzebne
flagi na zaplecze i z mordem w oczach wyrwała mu biało-czerwony sztandar.
Normalnie prawie słyszałam, jak „Czerwone maki” i „Rota” rozbrzmiewają w tle;)
A potem kroczyliśmy dumnie w paradzie krajów i czuliśmy się jak na Olimpiadzie
(Robert, pół-Polak, ja i Włodek, czyli reprezentacja Polski w St. Andrews International
School). Szczęście nam dopisywało, bo ledwo parada zeszła z boiska, rozpętała się dzika burza i ulewa. O tej porze roku właściwie nie powinno się to zdarzyć, ale w tym kraju nie ma reguł :) Na szczęście całe jedzenie przyszykowane było pod dachem.
Dzień Międzynarodowy, to
jest naprawdę bardzo fajne święto i przeżycie w szkole. Rodzice z
poszczególnych krajów starają się przygotować swoje tradycyjne specjały, więc
głównie jest to festiwal kulinarny. Najciekawsze są zwykle stoiska takich państw, jak: Indonezja, Japonia, Indie i oczywiście Tajlandia. My
jesteśmy tu właściwie jedyną polską rodziną (ten drugi chłopiec ma tatę Polaka,
który jednak głównie mieszka gdzieś zagranicą i nie pojawia się w szkole). A
ponieważ izolacjonizm w dzisiejszym świecie raczej nikomu nie służy, dlatego
stworzyłam unię ze Słowacją i wspólnie z moją kumpelą Martiną przygotowałyśmy polsko-słowacki smakołyki: kapuśniak, chłodnik, ciasto z truskawkami
i jagodami, rogaliki z jabłkami, ciastka orzechowe i babkę. Cieszyły się one nawet
jako takim powodzeniem, choć przecież nie łatwo konkurować z sushi!
Na koniec dnia był jeszcze
szkolny apel, na który dzieci przygotowały krótkie prezentacje na temat swoich
krajów. Niestety, sprawna organizacja, to nie jest najmocniejsza strona naszej
szkoły (jak i całej Tajlandii zresztą), więc na Polskę i Wielką Brytanię zabrakło już czasu (ku uciesze Roba, który wcale się nie kwapił z wyjściem na
scenę). Nie można było jednak zrezygnować z wielkiego tajskiego show, trwającego dobre pół godziny, podczas gdy wcześniej było powiedziane, że
prezentacje powinny być około 2-minutowe. Część rodziców (rodem z Anglii
głównie) nieco się więc na koniec oburzyła twierdząc, że jeśli już to należałoby wyciąć Tajlandię, bo przecież wszyscy tu
mieszkamy, więc znamy ten kraj. Ja bym się z tym jednak nie zgodziła – niezmiennie ciągle
coś mnie tu zadziwia i szokuje ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz