Message 4.
Cały czas jesteśmy w trakcie
organizowania się w nowej rzeczywistości, zakupów do domu i rozpoznawania
asortymentu w sklepach. Choć tak naprawdę ważniejsza jest oferta w knajpach. Jemy
głównie na mieście, bo: jest smaczniej, taniej i wygodniej niż w domu.
Pomijając już to wszystko, na razie nawet nie mam jak i na czym gotować,
ponieważ nasz główny bagaż cały czas gdzieś dryfuje po oceanach. Wysłaliśmy
kontener statkiem (za pośrednictwem firmy przeprowadzkowej) i już prawie dwa
miesiące do nas płynie. W związku z tym cały czas bardziej koczujemy, niż
mieszkamy, a wycieczki uskuteczniamy głównie do Ikei zamiast w stronę
królewskich pałaców i buddyjskich świątyń. Ale myślę, że tajskie centra
handlowe są jak najbardziej godne uwagi. To molochy, jakich jeszcze nigdzie nie
widziałam. I można tam znaleźć dosłownie wszystko. Różnią się oczywiście
stopniem wypasu. Koło nas, w tym ekskluzywnym Emporium, są jeszcze bardziej
ekskluzywne delikatesy Gourmet Market, gdzie można kupić produkty ze wszystkich
stron świata. Znaleźliśmy nawet nasze ulubione musli Sante - cztery razy
droższe niż w Polsce. W naszej „dzielnicy luksusu” są głównie stety/niestety
sklepy dla ekspatów: jest duży wybór, ale ceny też duże. Wystarczy jednak wybrać
się na zakupy kilka ulic dalej i już natrafiamy na przyjazne Big C, a tam z kolei
„wszystko po 2 zł”. Wraz ze spadkiem cen, spada też ilość angielskich napisów
na opakowaniu, przez co zakupom towarzyszy miły element zaskoczenia. I nawet
wyprawa do Tesco jest swoistą przygodą. Dziś np. była dostawa świeżych żółwi.
Nie odwiedziliśmy jeszcze żadnego
bazaru, a dopiero tam – jak słyszałam – jest zakupowa orgia. Jeśli nie stanę się
tu zakupoholiczką, będzie to świadczyć o mojej wyjątkowej sile charakteru albo wrodzonej
oszczędności. Szanse mam więc nikłe.
Tymczasem, pora na obiad
Boże, tak pokoczować chwile w Tajlandii
OdpowiedzUsuń