Message 79.
Bywalcy facebooka wiedzą, że od niedawna mam nowe hobby, czym się tam namiętnie chwalę. Szycie, to
jest to! Nigdy bym siebie nie podejrzewała, że zakoleguję się z maszyną do szycia.
Wieki temu dostałam furii próbując nawlec w niej igłę i poprzysięgłam sobie, nigdy więcej! Ale nigdy nie mów nigdy. Razem
z moją włoską kumpelą Angelą zapisałyśmy się na kurs szycia w Instytucie
Francuskim. Dwa razy w tygodniu spędzam tam teraz twórcze przedpołudnia i pod
okiem fantastycznej nauczycielki Shirin próbuje szyć. To nawet nie jest takie
trudne, jak mi się na początku wydawało, ale wymaga cierpliwości. Zwłaszcza, jak
Shirin każe wszystko pruć i zaczynać od nowa. Chwilami ma nas chyba też trochę
dosyć, bo mamy z Angelą mnóstwo pomysłów, niekoniecznie zbieżnych z programem
zajęć. Zmieniamy więc nieco krój, wielkość, wykończenie naszych krawieckich wprawek, a przez to wymagamy więcej uwagi niż inni. Ale skoro mam coś
robić, to chciałabym, żeby mi się podobało i było w moim stylu. Okazuje się
niestety, że to, co mi się najbardziej podoba, jest na obecnym etapie mych umiejętności zazwyczaj niewykonalne.
Szycie zajmuje mnie
teraz właściwie non stop. Dni, w których nie mam kursu, spędzam głównie w
sklepach z materiałami albo w pasmanterii, bo na każde zajęcia potrzebujemy inny
zestaw akcesoriów. Przebierając wśród tych wszystkich materiałów, rodzą mi się w głowie coraz to nowe
pomysły, co pociąga za sobą konieczność kolejnych zakupów i tak bez końca. Największy
wybór wszelkich tekstyliów, ozdób, tasiemek, guzików, haftów, wstążek i czego
tylko dusza krawcowej zapragnie jest w Chinatown. A to niestety kawał drogi. Jest
tam jedna długaśna ulica-bazar, zatłoczona totalnie, dlatego też zakupy w Chinatown
trwają spokojnie kilka godzin. Plus dobrą godzinę wyjazd stamtąd, bo ulice są jednokierunkowe
i zakorkowane. Potem jeszcze muszę wsiąść w metro, a następnie w kolejkę. Jak widać,
moje nowe hobby jest dość wyczerpujące.
Do tej pory uszyłam:
małą kołderkę, girlandę, obrus i poszewki na poduszki. Zakochałam się w lnie, z
którego tymczasem powstał obrus, ale mam jeszcze wiele planów z nim związanych.
Mogłabym się nim cała owinąć i wytapetować sobie mieszkanie. Tajlandia zdecydowanie sprzyja szyciu, bo ceny
materiałów są tu (jak podejrzewam) sporo niższe. Jeszcze chwila i sięgnę po
jedwab, z którego wszak słynie ten kraj. Ale póki co, za wysokie – a raczej za
śliskie – progi, jak na moją igłę. Shirin pozwala nam używać tylko bawełnę,
len, płótno. A nie chcę się już wychylać, bo w końcu mnie wyrzuci z hukiem,
zanim nauczę się przyszywać guziki ;)
Nie-bywalcy Facebooka bardzo dziękują:-)
OdpowiedzUsuń