Już po raz drugi uczestniczymy
w Loy Krathong, czyli święcie ku czci bogini wody, obchodzonym podczas listopadowej
pełni Księżyca. W tym roku Księżyc jest podobno wyjątkowo blisko Ziemi, ale z
tego co kojarzę, to rok temu też był – więc może to tylko chwyt marketingowy. Więcej
o samym Loy Krathong pisałam przed rokiem tutaj:
Tym razem świętowaliśmy
lokalnie na dzielnicy, czyli w naszym parku, gdzie jest jeziorko. Obchody były
mniej huczne, niż dotychczas, ze względu na śmierć króla. Choć dziś właśnie
kończy się okres obowiązkowej 30-dniowej żałoby, flagi poszły w górę, w kolejce
pojawiły się reklamy, w sklepach muzyka jakby żwawsza i nie trzeba już chodzić
w czerni. Ale i tak większość Tajów wciąż ją nosi.
Przy rzekach, stawach,
jeziorkach w całym Bangkoku zebrały się dziś tłumy, by puszczać na wodzie koszyczki
(krathongi), z którymi odpłyną wszelkie smutki i przyjdą lepsze czasy. Myślę,
że dla całej pogrążonej w smutku Tajlandii, to święto ma w tym roku wyjątkowo
symboliczny i ważny wydźwięk.
Nasze koszyczki też
popłynęły w siną dal, a my czekamy na (jeszcze) lepsze dni!
Fajne. Szkoda, że w Polsce już mało kto pamięta o wiankach, które także puszczało się po wodzie w Noc Świętojańską
OdpowiedzUsuńA propos wianków, zawsze mi sie przypomina dosadny komentarz pewnej pani: "Wianki? Jak sie ma, to sie puszcza. Jak sie puszcza, to sie nie ma." :)))
Usuń