sobota, 23 kwietnia 2016

Message 59. 


I po wakacjach (dokładnie to skończyły się już tydzień temu, ale ciężko się ogarnąć po lenistwie, więc i tutaj było mi nie po drodze). Dwutygodniowa przerwa w szkole zahaczała o Songkran, czyli bodaj najważniejsze święto w Tajlandii. Obchodzone jest w dniach 13-15 kwietnia i tradycyjnie jest to tajski Nowy Rok, choć w kalendarzu zmienia się on normalnie, czyli 1 stycznia. Songkran wiąże się też z rodzinnymi spotkaniami (coś jak u nas w Boże Narodzenie), z oblewaniem się wodą (jak u nas w Wielkanoc) i z różnymi buddyjskimi rytuałami (np. obmywanie posążków Buddy wodą, święcenie wody itp). Najlepsze jest oczywiście lanie wody – przez trzy dni (a gdzieniegdzie i dłużej) na ulicach trwa wodna bitwa, wszyscy chodzą totalnie mokrzy, a ponieważ jest ok. 40 stopni C, to sama przyjemność. Niestety są też ciemne strony tego szaleństwa – wzrasta liczba wypadków, bo nie dość, że największą frajdę sprawia wszystkim chlustanie lodowatą wodą na rozpędzonych motocyklistów lub oblewanie się nawzajem podczas jazdy na pick-upach, to jeszcze drastycznie wzrasta spożycie alkoholu podczas tych zabaw (jak u nas w Sylwestra…). Podsumowując, Songkran to czas totalnego szaleństwa!
My imprezowaliśmy w Chiang Mai, gdzie obchody są wyjątkowo intensywne i trwają nawet tydzień. Zanim tam dotarliśmy, byczyliśmy się trochę w Pattayi nad morzem (wszyscy z wyjątkiem Włodka – ktoś musi pracować), a potem (już naprawdę wszyscy) objechaliśmy północno-zachodnią część Tajlandii. To malownicza, górzysta prowincja Mae Hong Son, słynąca z krętych dróg, wiosek zamieszkałych przez długoszyje panie i birmańskich uchodźców. Teraz krajobraz był co prawda nieco wysuszony, a miejscami nawet mocno wypalony (pożary w lasach są tu na porządku dziennym), ale i tak było ładnie i zupełnie inaczej niż na południu. Moim osobistym hitem wycieczki był jeden z naszych hoteli, gdzie dwa lata temu zatrzymała się Angelina Jolie i Brad Pitt (tak, ta Angelina Jolie!). Zrobiłam sobie nawet zdjęcie ze zdjęciem Angie, ale że trudno przy niej wyjść ładnie, więc go nie pokażę ;P Musicie uwierzyć na słowo.
Po intensywnej górskiej objazdówce zjechaliśmy do Chiang Mai – drugiego co do wielkości miasta w Tajlandii. Tam wybawiłam się za wszystkie czasy, przyjmując na siebie wiadra wody i mężnie dając odwet swoim karabinem. 
W okolicy Chiang Mai znajduje się też najwyższy szczyt Tajlandii – Doi Inthanon (2565 m npm), którego główną atrakcją jest to, że można tam wjechać samochodem. A poza tym było zimno, czyli 21 st. C. Normalna temperatura teraz, to jakieś 100 stopni w cieniu (przynajmniej ta odczuwalna). W drodze powrotnej z Chiang Mai odwiedziliśmy jeszcze tzw. konserwatorium dla słoni, gdzie bardzo ładnie się nimi opiekują, a pokazy i przejażdżki dla turystów wydają się być mniej męczące dla tych zwierząt (ale nie wiem, jak to jest z punktu widzenia słoni). W każdym razie przywiozłam stamtąd obraz namalowany przez słonia!   
Po 10 dniach intensywnych wojaży wróciliśmy do Bangkoku. „Włodek Travel” po raz kolejny spisał się na medal. Rodzice jeszcze przez tydzień napawali się urokami tajskich atrakcji, głównie takimi, jak: mango sticky rice, upał (!), oferta handlowa i masaże. Dziś pełni wrażeń pofrunęli do Gdańska, a tymczasem Włodek planuje już następne wycieczki.   





































  











poniedziałek, 4 kwietnia 2016

sobota, 2 kwietnia 2016

Message 57. 

Kolejny trymestr w szkole zakończony, przed nami dwa tygodnie wakacji! Robert robi postępy, co można wyczytać w szkolnym raporcie. Osobiście za największy sukces uważam to, że wreszcie zaczął pływać w szkolnym basenie i ewidentnie się przy tym dobrze bawi.
Basen odgrywał istotną rolę w ostatnim tygodniu, ponieważ cała szkoła świętowała Songkran – tajski nowy rok, który jest ściśle związany z wodnymi szaleństwami. Tak naprawdę Songkran będzie obchodzony 13-15 kwietnia, ale że w tym czasie są ferie, to szkolny festyn trzeba było zorganizować wcześniej. Pamiętacie: tydzień bez imprezy i przebierania, to tydzień stracony! Poprzedni, to był np. Tydzień Książek i dzieciaki przebierały się za postacie z literatury. Rob już miał przyszykowany piękny strój misia Paddingtona, ale niestety się rozchorował i parada książkowych zwierzaków go ominęła :(
O Songkranie napisze jeszcze, jak przyjdzie pora. W każdym razie, to taki nasz śmigus dyngus. W szkole dzieci miały zabawę na basenie w czwartek, a w piątek okolicznościowy apel z występami i ceremonię polewania wodą rąk nauczycieli. Pięć razy powtórzono na apelu, że ceremonia będzie o 10.00, po czym gdy przejęte mamuśki (w tym ja) przybyły o tej godz. na miejsce zbiórki okazało się, że dzieci z podstawówki miały ją jednak pół godziny wcześniej. Wrrr!!! Organizacja w tej szkole jest jeszcze gorsza niż na ulicach Bangkoku.
Ale przynajmniej było kolorowo, bo na Songkran wszyscy powinni nosić stroje w kwiatowe wzory. Tesco, które sprzedaje tu takie kwieciste koszule, robi chyba właśnie milionowe obroty.
My zaś zaczynamy wakacje, tym fajniejsze, że w towarzystwie. Wczoraj – bez żadnych niespodzianek, ale za to długo wyczekiwani i wytęsknieni – przyjechali Babcia i Dziadek z Gdańska! :)