sobota, 26 marca 2016

Message 56. 

Wesołych Świąt! 
Wielkanoc w Bangkoku jest mało wielkanocna. Upał,relaks, robimy sobie jaja (faszerowane) i - jak zawsze - jest fajnie. Choć oczywiście tęsknimy!!!



dla niewtajemniczonych:
mazurka zdobi tajska litera 
ก (ko, kai), czyli K jak kurczak  
 

piątek, 18 marca 2016

Message 55.


Ubiegły weekend spędziliśmy na Ko Samui – jednej z tajskich wysp. Polecieliśmy tam sobie w czwóreczkę, bo właśnie gościmy moją koleżankę Monikę. Przyjechała tu w ramach urodzinowego wyjazdu-niespodzianki, którą misternie zorganizował jej mąż (w cichej zmowie ze mną, ale to wszystko jego wina). Monika dowiedziała się, że wyjeżdża na trzy tygodnie do Tajlandii tuż przed odlotem i to, że go nie udusiła (a kilkanaście godzin później mnie) zakrawa na cud. Wychodzi na to, że nikt do nas nie przyjezdża z własnej woli. Moje zagraniczne koleżanki zaczęły się już nawet dopytywać, czy u nas w Polsce to standard i wszyscy się lubują w tego typu niespodziankach. Ha, słynna ułańska fantazja!
Wracając na Ko Samui, to... z pewnością jeszcze tam wrócimy. Było bardzo urokliwie, leniwie i imprezowo, bo Monika miała urodziny. Potem się rozdzieliliśmy – my do Bangkoku, a Jubilatka ruszyła w dalszą drogę po tajskich wyspach. Wygląda na to, że prezent-niespodzianka był jednak ze wszech miar trafiony :)



















piątek, 11 marca 2016

Message 54.

Ktos sie moze dziwi brakiem wiadomosci, ale wlasnie mamy taki widok z okna...
Jak zyc? Jak pisac?!


piątek, 4 marca 2016

Message 53. 

I ostatnia porcja zdjęć z Malezji - morze, plaża i Kuala Lumpur by night.





fot. Rob














Batu Cave











Message 52. 

Dawno nie było żadnej imprezki w szkole, ale już nadrabiamy. Przez dwa dni świętowaliśmy International Day. Wczoraj była parada wszystkich krajów, występy i na koniec wielka międzynarodowa uczta. Rodzice serwowali dania typowe dla swoich krajów. Polskę reprezentowało w sumie dwóch uczniów - Robi i jeszcze jeden starszy chłopczyk, Tajo-Polak. Przynajmniej się dowiedzieliśmy, że nie jesteśmy tu sami. Podczas parady Robert niósł flagę, a ja go wspierałam w koszulce polskiej reprezentacji piłki nożnej. Włodek też był, ale w "cywilu". I na szczęście byliśmy, bo małym Polakom wręczono beztrosko flagę Indonezji i dosłownie w ostatnie chwili udało nam się zrobić szybki "przewrót", dzięki czemu nasze barwy na sztandarze załopotały we właściwej, biało-czerwonej kolejności. 
O polski bufet musiałam zadbać niestety sama, więc nie był on najbardziej wyszukany. Dania były nie tyle typowe dla kraju, co raczej dla mnie - naleśniki i rogaliki z jabłkami. Ale za to do naleśników były najbardziej polskie z polskich marmolady, przyrządzane własnoręcznie przez dziadka Andrzeja: truskawkowa, śliwkowa i morelowa. Mr Olly nie mógł się oderwać od słoika. Tym śmieszniej, że był przebrany za żonkila (symbolem Walii jest też czerwony smok, ale może nie chciał wchodzić w paradę Chińczykom). 
Dziś z kolei dzieciaki miały w szkole "zwiedzanie" różnych krajów - każda klasa (a właściwie nauczyciel z chętnymi rodzicami) przygotowywała inną prezentację: tańce, zabawy, przekąski i potem wędrując od sali do sali można było poznać poszczególne państwa. Robi głównie polubił japońskie origami i teraz wszystko składa w jakieś mikroskopijne kosteczki. Z wyjątkiem ubrań nie wiedzieć czemu... 



Kto ty jesteś - Indonezja? Monako? 

Polak mały!