wtorek, 28 marca 2017

Message 93. 

Ponieważ niektórzy już wiedzą, a reszta się domyśla, niniejszym ogłaszam, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa w wakacje przeprowadzamy się do…
poznajecie flagę? :-)


czwartek, 23 marca 2017

Message 92.

Goście, goście – tym razem odwiedziła nas moja szefowa z przyjaciółmi. Powiało grozą?;) Nic z tych rzeczy. Należę do tych szczęściar, dla których i szefowa, i teściowa, to serdeczne przyjaciółki i mam nadzieje, że vice versa też :) 
Tak więc długo wyczekiwana wizyta pani Marylki wreszcie doszła do skutku, ale – jak to zwykle bywa z moimi gośćmi tutaj – prawie w ogóle się nie widujemy. Przyjechali raptem na tydzień i mają ambitny plan zobaczyć w tym czasie trzy kraje: Tajlandię, Kambodżę, Singapur. Dziś w nocy wrócili z Kambodży, a teraz są już gdzieś na tajskiej plaży. W napiętym grafiku udało nam się jednak zrealizować jedną wycieczkę wspólnie i w ostatnią niedzielę pojechaliśmy wszyscy razem na tzw. pływający targ, a nawet dwa – pierwszy mały i bardzo turystyczny, a drugi to Amphawa – jeden z największych w Tajlandii. Bazar zlokalizowany jest po dwóch stronach rzeki, do niektórych sklepów można podpływać łódką, a jedną z głównych atrakcji jest jedzenie, świeżo poławiane i serwowane prosto z łodzi (po wcześniejszej szybkiej obróbce rzecz jasna). Przy okazji odwiedziliśmy jeszcze pobliską świątynię, całą obrośniętą jakimiś pnączami, co robiło niesamowite wrażenie.

A wieczorem Włodek poleciał do Europy - w biznesach i na mecz Polska-Czarnogóra, który "przypadkiem" jest w tym samym czasie;) Goście zaś następnego dnia ruszyli do Kambodży. Ot i tak, wszystko i wszyscy w ciągłym biegu. A mówią, ze Tajlandia to taki spokojny, leniwy i niespieszny kraj… ;)






























poniedziałek, 20 marca 2017

Message 91.

Mnóstwo się ostatnio dzieje i z pewnością nie mogę narzekać na nudę. W piątek w szkole był International Day – chyba najważniejsze wydarzenie w całym szkolnym kalendarzu imprez. Już od kilku tygodni wszystkie mamuśki żyły tylko opracowywaniem menu na stół narodowy i kompletowaniem tradycyjnych strojów, dzieciaki szykowały prezentacje o swoich krajach, a ja próbowałam się dowiedzieć, czy tym razem szkoła przygotuje właściwą flagę Polski (pamiętacie, jak w ubiegłym roku omal nie wystąpiliśmy w barwach Indonezji?). Tym razem flaga była właściwa, co osobiście sprawdziłam jeszcze z samego rana, ale… tuż przed paradą gdzieś się zawieruszyła!!! Robi i jego kolega pół-Polak stali w szeregu bez chorągwi, jak te sieroty na wygnaniu. Na szczęście dzielna matka Polka (czyli ja!), biegając desperacko po całej szkole i miotając przekleństwa, w ostatniej chwili dostrzegła znudzonego woźnego, który wynosił niepotrzebne flagi na zaplecze i z mordem w oczach wyrwała mu biało-czerwony sztandar. Normalnie prawie słyszałam, jak „Czerwone maki” i „Rota” rozbrzmiewają w tle;) A potem kroczyliśmy dumnie w paradzie krajów i czuliśmy się jak na Olimpiadzie (Robert, pół-Polak, ja i Włodek, czyli reprezentacja Polski w St. Andrews International School). Szczęście nam dopisywało, bo ledwo parada zeszła z boiska, rozpętała się dzika burza i ulewa. O tej porze roku właściwie nie powinno się to zdarzyć, ale w tym kraju nie ma reguł :) Na szczęście całe jedzenie przyszykowane było pod dachem.  
Dzień Międzynarodowy, to jest naprawdę bardzo fajne święto i przeżycie w szkole. Rodzice z poszczególnych krajów starają się przygotować swoje tradycyjne specjały, więc głównie jest to festiwal kulinarny. Najciekawsze są zwykle stoiska takich państw, jak: Indonezja, Japonia, Indie i oczywiście Tajlandia. My jesteśmy tu właściwie jedyną polską rodziną (ten drugi chłopiec ma tatę Polaka, który jednak głównie mieszka gdzieś zagranicą i nie pojawia się w szkole). A ponieważ izolacjonizm w dzisiejszym świecie raczej nikomu nie służy, dlatego stworzyłam unię ze Słowacją i wspólnie z moją kumpelą Martiną przygotowałyśmy polsko-słowacki smakołyki: kapuśniak, chłodnik, ciasto z truskawkami i jagodami, rogaliki z jabłkami, ciastka orzechowe i babkę. Cieszyły się one nawet jako takim powodzeniem, choć przecież nie łatwo konkurować z sushi!

Na koniec dnia był jeszcze szkolny apel, na który dzieci przygotowały krótkie prezentacje na temat swoich krajów. Niestety, sprawna organizacja, to nie jest najmocniejsza strona naszej szkoły (jak i całej Tajlandii zresztą), więc na Polskę i Wielką Brytanię zabrakło już czasu (ku uciesze Roba, który wcale się nie kwapił z wyjściem na scenę). Nie można było jednak zrezygnować z wielkiego tajskiego show, trwającego dobre pół godziny, podczas gdy wcześniej było powiedziane, że prezentacje powinny być około 2-minutowe. Część rodziców (rodem z Anglii głównie) nieco się więc na koniec oburzyła twierdząc, że jeśli już to należałoby wyciąć Tajlandię, bo przecież wszyscy tu mieszkamy, więc znamy ten kraj. Ja bym się z tym jednak nie zgodziła – niezmiennie ciągle coś mnie tu zadziwia i szokuje ;)