wtorek, 8 grudnia 2015

Message 34. 

To prawda, co powiadają – Tajlandia ma też morze, i plaże… Po trzech miesiącach naszej bytności tutaj udało nam się wreszcie doświadczyć tych atrakcji. Pojechaliśmy do Hua Hin, bo to stosunkowo blisko, tylko jakieś 200 km od Bangkoku. Plaża może nie aż tak malownicza, jak w folderach, ale przynajmniej piaszczysta. I woda, cieplejsza nawet niż w Bałtyku! ;) Rajskie wyspy zostawiamy sobie na przyszły rok (czyli już za chwile).
Hua Hin (gdzie letnią rezydencję ma sam król) okazało się całkiem sporym kurortem, choć z zeznań innych wydawało mi się, że będzie to niewielka, zaciszna mieścina. W porównaniu do BKK może i niewielka, ale w sobotę wieczorem i tak udało nam się tam utknąć w potężnym korku, jadąc na nocny bazar. Były akurat urodziny króla, całe miasto w świetlnych iluminacjach, a całe społeczeństwo wyjechało na długi weekend chyba właśnie do Hua Hin. Bo Bangkok w tym czasie ponoć ział pustką i z dalekich przedmieść do centrum można było przejechać autem w 20 minut! Najstarsi ekspaci tego nie pamiętają.
Pobyczyliśmy się trochę na plaży, poskakaliśmy przez fale (wiało fest), pojedliśmy owoców morza, a w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Phetchaburii. Główną atrakcją – oprócz świątyni na wysokiej górze i drugiej, w podziemnej jaskini dla odmiany – są tam setki małp, które uprzykrzają wszystkim życie. Potrafią wyrwać torbę w poszukiwaniu jedzenia albo pacnąć przechodnia niespodziewanie w głowę. Określenie „co za małpa!” jest w pełni uzasadnione. 










night market służy głównie konsumpcji 



król z lodu

w Hua Hin najważniejsza jest stacja kolejowa 



















małpi gaj 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz