czwartek, 27 kwietnia 2017

Message 95. 

Wielkanoc w tym roku spędziliśmy na Bali i muszę przyznać, że to bardzo miła miejscówka na święta. Nieważne jednak gdzie, ale z kim -  a u nas było bardzo rodzinnie, bo przyjechali rodzice Włodka. W idealnym świecie byliby jeszcze moi, no ale to może następnym razem :) A propos światów, świąt i zmartwychwstania: Robert ostatnio spytał, czy oprócz nieba, piekła i czyśćca, jest też opcja wieczności w jakimś wirtualnym świecie z Minecrafta? Raj musi się zdecydowanie apgrejdować ;)
Ale tymczasem wróćmy na Bali. Objechaliśmy wyspę wzdłuż i wszerz, a nawet poza. Nasza trasa, to: Ubud – Pemuteran – Seminyak – Gili Islands – Kuta. Ubud, to klimatyczne artystyczne miasteczko, wokół którego można podziwiać malownicze i wściekle zielone pola ryżowe. Wyjątkową atrakcją była też degustacja najdroższej kawy świata, pozyskiwanej z… odchodów zwierzątka zwanego luwak (po naszemu łaskun). Chodzi o to, że zwierzak zjada sobie owoce kawy, a że jest wybredny wybiera tylko najlepsze z najlepszych. Ziarna wydala, ale w międzyczasie nabierają one jeszcze dodatkowych walorów pod wpływem różnych enzymów trawiennych. Potem się je starannie wybiera z kup łaskunów i po obróbce zaparza kawę, która jest rzeczywiście bardzo dobra, a przy tym strasznie droga. Czyż nie jest to marketingowy majstersztyk, ukazujący jak z „g” zrobić złoto? : ) Trochę tego specjału zakupiłam, więc jak już zjedziemy do Wawy, to zapraszam na shit coffee (kto pierwszy, ten lepszy, bo nie mam zbyt dużo ;)
Pemutran na pn-zach Bali, to niewielka mieścina z fajną rafą koralową. W pobliżu jest jeszcze wyspa Pulau Menjangan, wokół której jest chyba najpiękniejsza, najbardziej kolorowa rafa jaką widziałam. Plaże w tamtych okolicach są natomiast dosyć słabe – czarne, brudne, kostropate, więc raczej trzeba się nastawić na nurkowanie. Tudzież surfowanie, ale to z kolei Seminyak i Kuta – największe fale jakie widziałam. Morze było tam niesamowite, ale poza tym bez szału. To wielkie kurorty, pełne turystów, nie mające nic wspólnego z sielankowym wyobrażeniem rajskiej wyspy. Dużo bardziej od rwetesu tej części Bali podobało mi się na maleńkich wyspach Gili. Odwiedziliśmy dwie z nich – Meno i Travangan. Są świetne! Na tyle małe i pierwotne, że nie ma tam samochodów, motorków, tylko rowery i mini-bryczki konne. Pod wodą też pięknie, szczególnie na Meno. Miałam wyjątkowe szczęście, bo co poszłam snorklować, to spotykałam żółwia. Po prostu „żółwia mama” ;)
Dodam jeszcze tylko, że indonezyjska kuchnia bardzo mi przypasowała – zestaw przypraw jak dla mnie znacznie lepszy niż w Tajlandii  (wolę jednak pieprz i czosnek, niż sos rybny z cukrem palmowym). I już nie zanudzam, pooglądajcie sobie zdjęcia. W niedalekiej przyszłości postaram się wrzucić też coś spod wody. 
















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz