niedziela, 2 października 2016

Message 72.

Co by tu napisać, ku uciesze i w ramach aktualizacji… Ciągle coś się dzieje, mniej lub bardziej ciekawego. Na przykład wczoraj była wielka burza i – podobnie jak rok temu o tej porze – zalało nam całą ulicę. Tuk-tuk ledwo dawał radę, żeby nas przetransportować do domu. Gdyby nie on, musielibyśmy się dostać wpław. Zważywszy, że jest pora deszczowa, niby nie powinno mnie to dziwić. Ale biorąc pod uwagę, że przez całą zimę i wiosnę trwały intensywne prace remontowe na naszej ulicy, związane właśnie z usprawnieniem systemu studzienek i odprowadzania wody – to jednak trochę byłam zaskoczona. A może po prostu w tym roku więcej pada? Samej burzy nie widzieliśmy, bo akurat trwała impreza Filippy – koleżanki Roberta. Sezon urodzinowy w pełni – co tydzień mamy jakieś wyjście. Tym razem dzieciaki bawiły się w  miejscu zwanym Bounce – wszystko do skakania. I był nawet czarodziej :)
Za tydzień są kolejne urodziny, ale to już tatusiowe je obsłużą. My, mamusie, planujemy babski weekend! Nie omieszkam zdać szczegółowej relacji :)
W ogóle dużo mam planów ostatnio. Jutro zaczynam kurs szycia - połączony jak dla mnie z kursem językowym, bo częściowo będzie po francusku. Tak tak – czytacie właśnie bloga przyszłej Coco Channel :-P
A dla równowagi raz w tygodniu zapisałam się na muay thai, czyli tajski boks. W miejscu, gdzie trenują najwięksi fighterzy, a ćwiczy ich sam Master Toddy (mastertoddy.com) powstała sekcja dla matek z naszej szkoły. Jest… śmiesznie. I walecznie! Zdjęcia z ringu wkrótce.  
Tymczasem mogę wam wrzucić równie straszne zdjęcia w stylu „cykaj te fote i daj mi spokój, bo jak nie, to…”, które musieliśmy zrobić do nowej wizy. Normalnie, jak ktoś przyjeżdża do Tajlandii na wakacje, nie potrzebuje żadnej wizy (chyba, że będzie dłużej niż 30 dni). Ale my, expaci, mamy wizę wystawioną na rok, a poza tym co jakiś czas musimy się meldować w urzędzie imigracyjnym albo przynajmniej co 90 dni wyjeżdżać choć na chwilę za granicę. Całą biurokracją zajmuje się pewna wspaniała pani z pracy Włodka i dzięki niej nasza wycieczka po nową wizę też przebiegła sprawnie i szybko. Niekiedy ludzie czekają godzinami, aż odpowiednie dokumenty zostaną przyjęte, sprawdzone, podpisane i wydane. Nam to zajęło niecałą godzinkę. W zasadzie przyszliśmy tylko się pokazać i zapozować do zdjęcia. Znudzona pani urzędniczka wyjęła swojego iPhona i pstryknęła nam po fotce. Robi się lekko zdziwił i zapytał, czy teraz wrzuci je na fejsa?
A poza tym, czekamy na gości, których coraz więcej się zapowiada. Kalendarz BookingDom zapełnia się rezerwacjami – kto pierwszy, ten lepszy!


bounce party





po deszczu różne takie wyłażą
smart food ;)
mój fight club
kolejny rok na zesłaniu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz