poniedziałek, 10 października 2016

Message 73.

Ach, co to był za weekend! Wraz z paczką moich niezawodnych koleżanek ze szkoły Roba postanowiłyśmy zrobić sobie przerwę od domowych obowiązków, dzieci i mężów i zorganizować damski weekend. Wyszłyśmy z domów w sobotę rano, a wróciłyśmy w niedzielę popołudniu. Cudownie! Tatusiowie w tym czasie mieli okazję się przekonać, jak to jest być mamusią. I trzeba przyznać, że niektórzy wyciągnęli całkiem słuszne wnioski. Np. jeden z mężów, po dwóch dniach sam na sam z dziećmi, spytał żony: a dlaczego właściwie nie mamy służącej na pełen etat?
Ciekawie było już przy wychodzeniu z domów. Gdy ojcowie wyjeżdżają w ciągłe delegacje, na mecze, na ryby itp., to zwykle nikt tego nawet nie zauważa. Gdy my wychodziłyśmy na jedną noc, rodziny żegnały nas, jakbyśmy wyjeżdżały co najmniej na miesiąc. Robi miał łzy w oczach. Z tego morał, że muszę sobie urządzać takie wyjścia częściej, żeby się przyzwyczaił.
Program naszej damskiej eskapady był bujny i ekscytująco luksusowy. Rano spotkałyśmy się w hotelu Muse (boski!) i zostawiłyśmy bagaże, które – trzeba przyznać – też sugerowały raczej dość długą podróż. Następnie ruszyłyśmy razem na najsłynniejszy tutejszy bazar Chatuchak, co by się nieco rozerwać podczas wspólnych zakupów. Potem miałyśmy umówione masaże i takie tam różne upiększacze w Baan Sabai Spa (bardzo miło, polecam). A potem zrobił się już wieczór, więc wróciłyśmy do naszego hotelu i zaczęłyśmy imprezowanie w barze na dachu. Piękne widoki zakłócał jednak coraz większy głód, więc zjechałyśmy na sam dół do hotelowej restauracji (jednej z ładniejszych jakie widziałam). Przy okazji kolacji załapałyśmy się na operowe śpiewy, które akurat tego dnia były atrakcją wieczoru. Czułam się trochę dziwnie – jakbym jadła (i mlaskała) w operze. Poza tym Azjaci wyśpiewujący włoskie arie strasznie mnie śmieszyli, ale ogólnie było stylowo, smacznie i wytwornie. Może nawet aż za bardzo, więc po kolacji wróciłyśmy na dach. Było już dobrze po północy, gdy zachciało nam się jednak ruszyć pupska i potańczyć. Najbliżej był klub Spasso, o którym słyszałyśmy różne opowieści (głównie, że wyrywa się tam luksusowe Tajki). Nam żadne umizgi raczej nie groziły, więc postanowiłyśmy się przejść. I było super! Byłyśmy tam chyba jedynymi białymi kobietami (i pewnie najstarszymi). Tzn. panowie byli z pewnością dużo starsi, ale raczej nie zainteresowani. Grał bardzo fajny zespół, więc się zdrowo wyskakałyśmy przed snem.
A w niedzielę można było spać do woli, bo nikt nie domagał się śniadania, nie chciał kupy, nie oglądał filmów nad głową. Osobiście może nie jestem aż tak zmęczona swym jedynakiem, ale dla moich koleżanek - które w większości mają trójkę, a nawet czwórkę dzieci – nocowanie poza domem było największą atrakcją tego wypadu.

Gdy opuszczałyśmy hotel, portier uprzejmie spytał, czy już wyjeżdżamy z miasta i wracamy do domu. Mocno się zdziwił, gdy mu ze śmiechem odpowiedziałyśmy, że bynajmniej, bo mieszkamy w Bangkoku :) 

ps. Zapomniałam napisać, co robił mąż z synem, podczas gdy mama balowała. Też nie próżnowali. W sobotę poszli do zoo, potem się kimnęli, w następnie urządzili sobie iście męski wieczór i o 2 w nocy (!) razem oglądali mecz Polska-Dania. W niedziele jakimś cudem wstali na czas i jeszcze przed południem odpękali kolejne urodzinowe party. A tam spotkali innych samotnych tatusiów z dziećmi. Każdy ponoć zgrywał chojraka i się przechwalał, jak to sobie świetnie sam radził przez cały weekend. Tak więc spokojnie możemy ich zostawiać częściej :) 




to w spa (nie w areszcie!)












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz