wtorek, 13 października 2015

Message 16.

Uwielbiam okolicę, w której mieszkamy. Okazuje się, że całkiem przypadkiem wybraliśmy chyba najlepsze miejsce w Bangkoku (ok, zbyt wiele jeszcze tego miasta nie widziałam, ale co mi szkodzi się cieszyć?).
Wspominałam już, że mamy park pod domem. To niesamowite miejsce, które ożywia się po zmroku. Odkryłam to dopiero niedawno - wcześniej jakoś nie przyszło nam do głowy, żeby tam chodzić po ciemku. Choć jest to całkiem logiczne, zważywszy na tutejszy klimat i na to, że ciemno się zaczyna robić już ok. 18.00. Pewnego dnia, jak upał zelżał, wybraliśmy się zatem z Robim, moją hinduską koleżanką i jej synkiem Prathanem do parku, a tam… jedna wielka sportowa impreza! Kilkadziesiąt (jeśli nie kilkaset) osób ćwiczy wspólnie przy muzyce (taki aerobik). Druga setka biega dookoła. Na boiskach wokół rozgrywane są mecze w kosza, siatkę i siatko-nogę (tajska specjalność, gra się rattanową piłeczką). Skaterzy do upadłego ćwiczą swoje triki, inni szlifują formę na różnych przyrządach gimnastycznych porozstawianych po całym parku. Jeszcze jest grupa zapaleńców, która wykonuje jakiś dziwny „taniec z szablami” (takie jakby tai chi, tylko z długimi mieczami). I co poniektórzy trenują sport narodowy, czyli badmintona, ale po zmroku nie jest łatwo trafić w lotkę. Oczywiście w parku są latarnie, ale jednak panuje miły półmrok. Miły jak miły – Robert jak kopnął piłkę w krzaki, to już jej niestety nie znalazł. Ale za to trafiliśmy na ślimaka wielkości małego kotka. Nie przesadzam!!
I tak jest tu everyday. „Biegać, skakać, latać, pływać – w tańcu, w ruchu wypoczywać!”. Najfajniej, jak o 18.00 grają hymn i całe to towarzystwo na chwilę zamiera w bezruchu. Taka stopklatka z olimpiady :)
Biegamy teraz do parku prawie codziennie. Ja na aerobik, Robi z hulajnogą do skateparku, Włodas niestety jeszcze w tym czasie pracuje. Po półgodzinie podskakiwania można mnie wyżymać, bo choć słońca nie ma, to jednak nadal jest dość ciepło. Wczoraj było śmiesznie, bo zajęcia prowadził chyba „lady boy” (trzecia płeć, czyli ni kobieta, ni facet). Stałam daleko, ale jednak co nieco widziałam i to była zdecydowanie dziewczyna. Ale jak się odezwała przez mikrofon potężnym barytonem… Na nikim (oprócz mnie) nie zrobiło to jednak wrażenia, bo w Tajlandii takie osoby spotyka się dość często. W pociągu na przykład często widuję chłopaków ubranych, uczesanych i umalowanych jak dziewczyny, ale jednak o zdecydowanie męskich rysach. Pewnie są też bardziej „przerobieni”, tylko tych trudniej rozpoznać.
Ale wracając do naszego parku, to naprawdę może zaimponować sportowy duch w narodzie. I to niezależnie od dostępnej infrastruktury. Włodek wracając wczoraj z pracy widział, jak liczna grupa ćwiczyła wspólnie na parkingu przy Tesco. Można? Można! 


Zdjęcia słabe, bo o zmierzchu. Poza tym ja tam chodzę ćwiczyć, nie pstrykać ;) 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz