niedziela, 20 września 2015

Message 4.

Cały czas jesteśmy w trakcie organizowania się w nowej rzeczywistości, zakupów do domu i rozpoznawania asortymentu w sklepach. Choć tak naprawdę ważniejsza jest oferta w knajpach. Jemy głównie na mieście, bo: jest smaczniej, taniej i wygodniej niż w domu. Pomijając już to wszystko, na razie nawet nie mam jak i na czym gotować, ponieważ nasz główny bagaż cały czas gdzieś dryfuje po oceanach. Wysłaliśmy kontener statkiem (za pośrednictwem firmy przeprowadzkowej) i już prawie dwa miesiące do nas płynie. W związku z tym cały czas bardziej koczujemy, niż mieszkamy, a wycieczki uskuteczniamy głównie do Ikei zamiast w stronę królewskich pałaców i buddyjskich świątyń. Ale myślę, że tajskie centra handlowe są jak najbardziej godne uwagi. To molochy, jakich jeszcze nigdzie nie widziałam. I można tam znaleźć dosłownie wszystko. Różnią się oczywiście stopniem wypasu. Koło nas, w tym ekskluzywnym Emporium, są jeszcze bardziej ekskluzywne delikatesy Gourmet Market, gdzie można kupić produkty ze wszystkich stron świata. Znaleźliśmy nawet nasze ulubione musli Sante - cztery razy droższe niż w Polsce. W naszej „dzielnicy luksusu” są głównie stety/niestety sklepy dla ekspatów: jest duży wybór, ale ceny też duże. Wystarczy jednak wybrać się na zakupy kilka ulic dalej i już natrafiamy na przyjazne Big C, a tam z kolei „wszystko po 2 zł”. Wraz ze spadkiem cen, spada też ilość angielskich napisów na opakowaniu, przez co zakupom towarzyszy miły element zaskoczenia. I nawet wyprawa do Tesco jest swoistą przygodą. Dziś np. była dostawa świeżych żółwi.
Nie odwiedziliśmy jeszcze żadnego bazaru, a dopiero tam – jak słyszałam – jest zakupowa orgia. Jeśli nie stanę się tu zakupoholiczką, będzie to świadczyć o mojej wyjątkowej sile charakteru albo wrodzonej oszczędności. Szanse mam więc nikłe.  

Tymczasem, pora na obiad




1 komentarz: