piątek, 25 września 2015

Message 7.

Późnym rankiem trafiłam na Khlongtoei Market – ogromny bazar, blisko (ale bez przesady) naszego domu. Uff, robi wrażenie. Co wrażliwszych wegetarian raczej bym tu nie zaprosiła, ale reszta – powinna zobaczyć, czym się zajada w restauracjach. To ponoć jeden z największych targów spożywczych w mieście, taki „brzuch Bankgkoku”. Zaczyna się od mięs wszelakich, często jeszcze żywych i opierzonych, ale w tej części się nie rozglądałam za bardzo i przemknęłam na jednym wdechu. Były też ryby (choć już chyba końcówka, za późno przyszłam). Niektóre niestety w konwulsjach powypadały z koszyków i wiły się gdzieś pod nogami. W ogóle należy tu przychodzić w kaloszach, a nie japonkach, bo na ziemi jest mokra breja i już nawet nie wnikałam, co w niej pływa. Część owocowo-warzywna jest znacznie milsza i zachwycająca wizualnie. Cała ta obfitość dóbr wszelakich jest poukładana jakoś tak kolorami, tworząc soczysty patchwork. Między straganami śmigają motorki, wózki i tuk tuki, biznes się kręci, więc i ja się kręciłam z aparatem, trochę im chyba przeszkadzając. Byłam pewnie jedyną turystką na tym bazarze. Zresztą, jaka ze mnie turystka – przecież tu mieszkam! Następnym razem kupię kurę na rosół ;)

Tu trochę zdjęć z bazaru, ale obraz, to tylko namiastka wrażeń. Nobla temu, kto wymyśli fotografię zapachową! 


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz