czwartek, 19 listopada 2015

Message 26.

Trochę ostatnio zaniedbuję tę stronę, przyznaję, ale zwyczajnie nie mam czasu. Nie jesteśmy tu wszak na wakacjach;) Włodek haruje od rana do nocy. Jutro otwierają piąty Decathlon w Bangkoku i na razie koniec chyba. Generalnie jest to niezły wyczyn pięć sklepów w miesiąc. A nawet nie tyle wyczyn, co eksperyment – nikt nie wie, jak to zadziała. Robert też dzielnie pracuje w szkole, codziennie od 8.00 do 14.30. Ma już pierwsze sukcesy, dyplomy za postępy i coraz lepiej idzie mu czytanie, pisanie i przede wszystkim mówienie po angielsku. Liczenie wyssał chyba w mlekiem ojca, więc matematyki w ogóle nie musi się uczyć.
Ale i tak najbardziej zajęta jestem ja! Niby skończyłam (na razie) kurs tajskiego, ale wcale nie mam przez to więcej czasu – wręcz przeciwnie. Nadrabiam towarzyskie zaległości i dzień okazuje się zdecydowanie za krótki. A dokładnie, to za krótki jest ten błogosławiony czas, kiedy dzieci są w szkole;)   
Koleguję się głównie z mamami ze szkoły. Wszystkie jesteśmy w podobnej sytuacji: nie pracujemy, dzieci na zajęciach, a my spragnione rozrywek. I wszystkie zgodnie przyznają, że mają znacznie mniej czasu, niż kiedy normalnie pracowały w swych ojczystych krajach. Teraz trzeba znaleźć chwilę na kawkę w szkolnej kafei i pogaduchy, umówić się (najlepiej w większej grupie) na: fitness, wypad na zakupy, wspólne gotowanie, lunch, masaż albo po szkole z dzieciakami. Zgrać to, żeby wszystkim pasowało, wbrew pozorom nie jest łatwo. Bo każda ma jeszcze inną grupkę znajomych mam, rodaków, sąsiadów, z którymi też się ciągle na coś umawia.
Moja hinduska przyjacióła (która ma 100 pomysłów na minutę, ale potem idzie medytować i zapał jej częściowo uchodzi) ostatnio wymyśliła, że aby spędzać czas bardziej konstruktywnie zapiszemy się na taniec brzucha!! Wrócę z tej Tajlandii wyposażona w szereg praktycznych umiejętności, jak: język tajski, belly dancing, przechodzenie przez ulicę wśród rozpędzonych aut, pranie w zimnej wodzie itp. Ale może też nauczę się trochę gotować, bo z kolei grupa polskich dziewczyn w BKK (z którą ostatnio nawiązałam kontakt) specjalizuje się we wspólnym gotowaniu. Podobno.
Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam z kolei na bazarze z tajską koleżanką (mama jednego chłopca z klasy Roba). To był bazar ze wszystkim – od garnków, poprzez ciuchy, na jedzeniu kończąc. To ostatnie było najciekawsze, bo będąc tam z rodowitą Tajką wreszcie wiedziałam, co jem. Obżarłyśmy się niemiłosiernie i teraz powinnam chyba jeszcze skoczyć na basen, zanim pojadę po Roba. Okazuje się, że sam fakt posiadania w bloku siłowni i basenu nie sprawia, że figura automatycznie smukleje. Trzeba tam jeszcze bywać… Niby staram się regularnie chadzać do parku na aerobik, ale ostatnio zwykle umawiamy się tam przy okazji z jakimiś dziećmi i kończy się na plotach, zamiast na podskokach.   

Dobra, idę popływać. Sami widzicie, że nie ma lekko ;)  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz